„Z czasów mojego dzieciństwa pamiętam niewiele. Dzieciństwo moje było bardzo biedne. Teraz dzieci mają wszystko, różnego rodzaju zabawki, lalki. Ja bawiłam się w tamtych czasach jak wszystkie dzieci: lalki szyto się ze szmatek, a jak chciałam mieć piłkę, to skubałam sierść od krów i ubijałam z niej coś podobnego do piłki. Graliśmy w tzw. zielone, w chowanego i to była nasza rozrywka i zarazem zabawa, ale było fajnie. Mieszkałam pod samym lasem z rodzicami i starszym ode mnie rodzeństwem. Gdy miałam sześć lat zaprzyjaźniłam się z taką staruszką, która mieszkała niedaleko mojego domu. Bardzo lubiłam do niej chodzić. Chodziłam z Nią do lasu i pomagałam zbierać gałązki żeby miała czym napalić w kuchni i ugotować sobie jakąś zupę. Wszystko się zmieniło gdy poszłam do szkoły. Do szkoły miałam 4 km. Znajdowała się w Gibach. Tam poznałam nowe koleżanki, ale musiałam codziennie pokonać pieszo drogę do szkoły i ze szkoły, zima, lato, nikt nas nie woził, tak jak teraz, że dzieci wejdą do autobusu i jadą pod samą szkołę. Ja tego nie miałam. Pomimo tego, tych wszystkich trudności byłam osobą wesołą i zawsze uśmiechniętą. Kiedy byłam w piątej klasie zaczęliśmy wraz z wychowawcą organizować różne zespoły muzyczne. Bardzo lubiłam śpiewać, tańczyć, a nawet na wiejskich zabawach grałam na perkusji. Z występami jeździliśmy po okolicy. Występowaliśmy w Suwałkach w muszli, tam zajęliśmy pierwsze miejsce i wygraliśmy piękny akordeon, który był atrakcją dla wszystkich – dorosłych i dzieci. Tamte czasy nie były dla mnie „różami usłane”, ale byłam szczęśliwa, bo miałam kochających rodziców i to było dla mnie najważniejsze. Pamiętam spędzane z nimi niedziele, gdy mieli mniej niż zwykle pracy na roli. I każde święta były dla mnie czymś wyczekiwanym i magicznym.”
OPOWIEŚĆ O DZIECIŃSTWIE DZIADKÓW EWELINY GIBAS
Dziadek na początku mieszkał wraz z rodziną w Burbiszkach, nad brzegiem jeziora Gaładuś.W wieku 5 lat zakochał się w łowieniu ryb, sam robił sobie pierwsze wędki.
Jego tata , a mój pradziadek był żołnierzem WOP, i pracował na placówce w Krasnowie.Dlatego mój dziadek musiał opiekować się braciszkiem i pomagać swojej mamie w
gospodarstwie.Kiedy dziadek miał 8 lat musiał przeprowadzić się do dworku w majątku Janiszki.Było to dla niego duże przeżycie.Zamieszkał w pałacu ,co prawda bardzo
zniszczonym i zamieszkałym przez inne rodziny,to jednak poczuł się jak książe.Razem z bratem bawił się w poszukiwaczy skarbów.Chowali się w opuszczonych piwnicach,
oborach i biegali po dworskim sadzie i parku porośniętym 100-letnimi drzewami.Jedynym minusem przeprowadzki był brak jeziora.Był natomiast nieopodal malutki staw.
Okazało się,iż w stawie tym żyje bardzo dużo karasi.Pierwsze połowy dziadek zrobił za pomocą mamusinej chustki.Uwiązał ją za cztery rogi,położył na niej kilka
rozparzonych ziemniaków i zanurzył na noc w stawie.Wczesnym rankiem wyciągnął ją z wody.Na śniadanie mieli sześć dużych karasi,a dziadek lanie za zmoczoną chustkę.Mama
zauważyła miłość swojego syna do łowienia, więc kupiła mu specjalne nici szewskie,z których z bratem i tatą uplotł duży kasieżyk , który każdej nocy lądował w stawie.
Wkrótce nadszedł smutny dzień kiedy rozebrano pałac. Z części drewna zbudowano Gromadzką Radę Narodową w Jodeliszkach.Z drugiej części wybudowano dom , w którym nadal
mieszkamy.Podczas budowy dziadek z bratem,jak to mali chłopcy biegali na bosaka,skaleczyli stopy gwoździami pozostałymi z rozbiórki.Mimo to pomagali w budowie.
Najciekawszą rzeczą w tym wszystkim jest to ,że losy naszej rodziny przeplatały się.Kiedy dziadek (tata mojej mamy) był mały opiekowała się nim i jego
bratem moja przyszła babcia (mama mojego taty). Natomiast przy budowie mojego domu w Janiszkach (obecnych Bubelach) pracował mój drugi dziadek (tata mojego taty).
Dziadek bawił się fajerką,łukiem, rogatywką, pistoletami na ziemniaki. Robił gwizdki z pióra , bączki, proce,kołatki, pukawki.Wraz ze swoim bratem robił szczudła.W
zimę sanki,narty,łyżwy.Babcia miała szmacianą laleczkę.Szybko tez nauczyła się wyszywać.W lato robiła sobie wianki na głowę.Zbierała zioła.Bardzo lubi czytać.
Mnie jeszcze wtedy nie było na świecie.Nasz sąsiad , a zarazem mój wujek pojechał do swoich znajomych.Tak pod wieczór.Jechał motorem przez las mijając drewniany
krzyż.Kiedy wracał była już ciemna noc.Tym razem szedł pieszo,bo znajomi poczęstowali go nalewką.Podszedł do krzyża,uklęknął i pomodlił się.W pewnym momencie popatrzył w górę.Ukazała mu się Matka Boska.Poprosiła go,aby odnowił ten krzyż i opiekował się tym miejscem.
Opowiedział tę historię swojej rodzinie , a później nam.Od tamtej pory on i jego rodzina spełniają tą obietnicę.
Goście spotkania – Mama i Babcia Tomka Myszczyńskiego, marzec 2014
Goście spotkania: Spotkanie z dziadkami Małgosi Kukolskiej – luty 2014